Obudził się, choć wcale nie spał. Drzemał tylko. Mimo, że nie pił kawy ani whisky, już trzecią godzinę męczyła go bezsenność.
Mężczyzna leżał w rozkopanym łóżku i patrzył jak liście drzewa, targane silnym wiatrem, rzucają drgające cienie na szary sufit w świetle ulicznej lampy. Oczy go piekły po tym jak rano wpadło mu coś do oka przez ten cholerny wicher. Rzucił przelotne spojrzenie na świecące wskazówki zegara na telewizorze idąc do kuchni. Wskazywały grubo po trzeciej. Wziął karton otwartego mleka i zaczął łapczywie pić.
Okna pozbawione jakichkolwiek zasłon czy rolet wpuszczały słabą poświatę. Poprzedni najemca zabrał dokładnie wszystko, choć nie mieszkał tu zbyt długo.
Jack podszedł do okna i od niechcenia spojrzał na różowy budynek naprzeciwko, taki sam jak kilkadziesiąt wokoło. Nie narzekał bynajmniej, to była prawdziwa okazja wynająć na nowym osiedlu kawalerkę za niedużą forsę. Dość miał tych mętów i awantur w starej kamienicy, brudu i smrodu uryny.
Miał już wracać do łóżka gdy spostrzegł, jak na trzecim piętrze, coś się poruszyło w pozornie martwym dotąd pokoju. Z najwyższego piętra wszystko lepiej widać...- mruknął do siebie - i przylgnął twarzą do szyby.
Mieszkanie miało pokój z balkonem i okno od kuchni po lewej. Było ciemno, jak wszędzie a mimo to udało mu się coś zauważyć, jak tyłem do balkonu, w rogu przy ścianie siedzi na krześle jakaś postać. Przysiągłby, ze to kobieta lecz pewności nie miał. Czuł jednak, że tak dziwnie siedzieć mogą kobiety. W pokoju wisiały firanki, ale zasłony pozostały odsunięte. Postać potrząsnęła głową. Tak to kobieta, pomyślał, przyznając w duchu sobie rację, jakby chciał sobie dodać otuchy.
- Pokaż się - szepnął, aż szyba się zaparowała od ciepłego oddechu.
Czuł jak ciarki przechodzą mu od pleców do pięt. Wiatr wył i targał kawałkiem blachy przy rynnie naprzeciw. W szarości pokoju zdołał dostrzec zarysy kanapy lub fotela po prawej, a za nim jakiś regał. Pośrodku stała ława. Ona była w kącie po lewej. Pomyślał, że to zapalone światło w łazience rozjaśniło mrok, dlatego coś widział.
- Hej, samotna kobieto, też nie śpisz w tę cholerną noc - rzekł Jack w nadziei, że jakimś sposobem go usłyszy - lubisz spać na krześle?
Spojrzał na zegar w kuchni, dochodziła czwarta.
Gdy wrócił wzrokiem do nieznajomej, zauważył jakby cień przemknął do jej pokoju. Tak! Nie zrobiło się ani trochę jaśniej w środku ale i tak spostrzegł ciemny kształt w fotelu naprzeciw dziewczyny. Nagle w ułamku sekundy zapalił się ognik i zgasł. Zobaczył faceta z wąsami. Palił papierosa. Kobieta się ożywiła, odrzuciła głowę do tyłu a ręce położyła na kolanach. Ruszała ramionami w określonym rytmie a głowa lekko się poruszała. Pomarańczowy żar papierosa znikł z oczu. Kobieta dotykała wnętrz ud jakby chciała zetrzeć coś z nich zetrzeć. Była w tym pewna niezgrabność połączona z determinacją. Nie wyglądało to na coś podniecającego.
Facet wstał i podał coś kobiecie w prawej ręce. Ta nie wzięła, kręcąc wyraźnie głową. Uderzył ją płasko lewą ręką aż jej głowa odbiła się od ściany jak piłka. Pochylił się i wyciągnął rękę z obłym, ciemnym przedmiotem w kierunku jej brzucha. Przyjęła to bo facet obiema rękami złapał kobietę za włosy i zaczął ją głaskać, jak zwykle ojciec głaszcze córeczkę.
Po chwili zrobił krok do tyłu, spojrzał na to co robi dziewczyna, podszedł do regału i zaczął dreptać. Tańczył jakoś dziwnie, spoglądając na kobietę, około dwóch minut, po czym nagle podszedł do niej. Ona wstała i odwróciła się twarzą do szyby a mężczyzna zaczął za nią poruszać rytmicznie biodrami kilkanaście sekund.
Jack stał w oknie nie mogąc się poruszyć. Dziewczyna, teraz widział, że była młoda i ładna, oparła ręce o szybę i podniosła głowę ku górze. Jack wzdrygnął się i wycofał przerażony w głąb kuchni. Widziała mnie! - syknął wkurzony. Jej twarz od lampy na ulicy zajaśniała wtedy na moment. Była bez wyrazu, blada, miała pod nosem coś ciemnego, pewnie krew. I oczy. Widział w nich pustkę lub skrywaną rozpacz.
Widział jednak, że ich oczy się spotkały. A tego nie przewidział w rozwoju wydarzeń.
Ponownie zajrzał w jej okno. Patrzył kwadrans, ale nikogo nie było. Jakby to mu się śniło. Ale to nie był sen.
Połknął trzy tabletki na sen popijając mlekiem i położył się spać starając się o wszystkim zapomnieć.
Słońce świeciło już dość wysoko, gdy Jack obudził się z bólem głowy, wziął prysznic i zjadł śniadanie. Po tych pigułkach sen jest do dupy, pomyślał z goryczą na myśl co czeka go dzisiaj. Minęły już dwa tygodnie odkąd zwolnili go z pracy w telewizji kablowej w ramach redukcji.
Miał dziś, jak co wieczór sobie obiecywał, wstać rano, kupić gazetę i wydzwaniać by gdzieś się załapać. Oczywiście stało się inaczej. Jedyne dobre w tym było, że wynajem miał opłacony na dwa miesiące i zostało mu trochę gotówki na miesiąc oszczędnego życia. Bywało gorzej w jego samotnym życiu trzydziestolatka. Przygoda ostatniej nocy była jak sen i nie chciał o tym myśleć.
Gdy wracał wieczorem, po miejskiej włóczędze po kawiarniach i nudnym filmie w kinie, słońce było ciemną pomarańczą malowniczo rzucającą refleksy na witryny sklepów i okna mieszkań. Powrót słonecznej pogody nastroił go optymistycznie. Wszedł po schodach na górę i zauważył wetkniętą głęboko prostokątną karteczkę. Zamknął drzwi za sobą. Na białej wizytówce widniało imię Nina i nr telefonu, na odwrocie odręczny dopisek : "wiem, że widziałeś mnie w nocy, to nie jest tak jak myślisz...zadzwoń, proszę dziś po 21."
Spojrzał na zegarek, do dziewiątej była niecała godzina.
Ciekawe czego chce.., mruknął do siebie, ale zadzwonię, może nie jest straszna, a kobiety nie miałem już jakiś czas.
Ogolił się, wziął kąpiel i dokładnie spryskał ciało dezodorantem.
Równo o dziewiątej podszedł powoli do okna w kuchni. U niej było ciemno, mimo to wykręcił numer.
- Halo? - zaintonował łagodnie, lecz stanowczo.
- Halo? - odpowiedział mu kobiecy, trochę zaniepokojony głos.
- Czy to pani zostawiła mi swoją wizytówkę?
- Ach to pan...- odetchnęła z ulgą - Jak to dobrze. Przejdźmy na ty, o`key?
- Wszystko w porządku..? - zawiesił głos pełen udawanej troski.
- Myślę, że tak - zawahała się przez ułamek sekundy - wiesz jak to bywa w związkach...kłócimy się i godzimy, a mój chłopak czasem lubi brutalny seks. Dobrze, że nikomu nie zgłaszałeś tego co widziałeś.- wyglądało to jakby tłumaczyła się przed nim.
- Słuchaj.. Nina, mogę tak do ciebie mówić? - spytał z cieniem poufałości.
- Jasne. A ty?
- Mów mi Jack.
- OK.
- To co robisz ze swoim facetem to naprawdę nie moja sprawa. Jestem daleki od zgłaszania czegokolwiek.- wyjaśnił - sorry, że was widziałem, to znaczy nie jestem żadnym podglądaczem.
- W porządku Jack, rozumiem. Zapomniałam zasłonić zasłon. Właściwie to on nie chce by były zasłonięte...
- Hej, nie jesteśmy dziećmi i nie musisz tłumaczyć mi się, wiesz..- patrzył w jej ciągle ciemne okno - gdzie ty w ogóle jesteś?
- Ach, w drugim pokoju, zaraz podejdę, Jack.
Jack podszedł bliżej okna i czekał. W pokoju zapaliło się światło a do okna podeszła długowłosa brunetka o tej samej twarzy, ale już uśmiechniętej, i pomachała mu ręką. Pomachał jej słuchawką w prawej ręce. Zgasiła światło i wróciła z powrotem.
- Widzisz? jestem, choć mnie nie widać - rzuciła filuternie.
- Jesteś bardzo ładna - powiedział bez namysłu.
- Dzięki - odparła - ty też jesteś niczego sobie...
Jack poczuł jak krew mu szybciej krąży. Lubił słyszeć coś dobrego o sobie z ust kobiet.
- Naprawdę nie musisz..- próbował zaprzeczyć.
- Jack, może po prostu wpadniesz do mnie na chwilę zamiast gadać przez telefon? Numer 10 a.
- Czy to aby dobry pomysł? - odparł, odtwarzając w pamięci obraz jej odbijającej się głowy.
- Mój chłopak wyjechał na kilka dni w interesach. Poza tym mogę chyba mieć znajomych? No i zostało mi trochę wina..
- Skoro nalegasz.. Będę za 10 minut - odrzekł i odłożył słuchawkę.
Krew ciągle mu pulsowała w skroniach. Czy aby to dobry pomysł? - powtórzył na głos do siebie - Jack? Podszedł do lustra w łazience i spojrzał sobie w oczy, pytając : wiesz co robisz chłopcze? Odpowiedziało mu niepewne, zagubione spojrzenie szarych oczu.
- Wiem - odpowiedział sobie - że może to być interesujące.
Otworzyła drzwi z uśmiechem, lekko zmieszana i zaprosiła Jacka do środka. Była ubrana tylko w szary sweter do kolan.
- Wejdź, Jack, nie krępuj się.
- Miło tu - odparł, czując niezręczność całej sytuacji.
Najdziwniejsze było to, że wcale nie było to miłe miejsce do mieszkania. Bure i szare kolory kanap, foteli, wytarte dywany o nieokreślonym wzorze.
Mały pokój, w którym na podłodze stał telefon w kolorze zgniłej zieleni, nie miał okien. Mała lampka z papierowym abażurem stała w rogu dając bladożółte słabe światło. Usiadł na ciemnobeżowej kanapie, gdy Nina poszła do kuchni po wino. W pokoju unosił się bliżej nieokreślony zapach czegoś wilgotnego; nie był to zapach niemiły ale wydał mu się niepokojący. Za kanapą leżała sterta zakurzonych, zużytych książek w twardych okładkach. Tytuł jednej z nich zaczynał się od słów " Schizofrenia jako..".
- Wybacz mi bałagan - powiedziała Nina, niosąc butelkę wina i dwa kieliszki - to właściwie rzeczy i książki właścicielki, ja pilnuję mieszkania i pomieszkuję tu od niedawna. Kobieta jest gdzieś za granicą.
- Rozumiem - odparł Jack niewyraźnie - słuchaj...
- Nie, Jack, to ty posłuchaj. Chciałam poznać tu kogoś spoza kręgu Adama, mojego.. wiesz kogo, a że widziałam wcześniej cię snującego się po okolicy...Po prostu wyglądasz na sympatycznego faceta a ja nie znam nikogo w tym mieście. Dziś w nocy, to był przypadek, wiesz Adam wrócił późno. Chciał czegoś czego ja nie chciałam, a ty to przypadkiem widziałeś.
Jack nalał wina do obu kieliszków.
- No to się napijmy za naszą znajomość - zaproponował.
- Zgoda Jack.
Wypił kieliszek jednym haustem jakby chciał dodać sobie odwagi przed czekającym go wieczorem lub nocą. Zdziwił się trochę cierpkim smakiem tego czerwonego wina i lekką stęchlizną.
- Co, nie smakuje ci, Jack? - spytała dziewczyna, trzymając ciągle pełny kieliszek.
Umoczyła wargi w winie i pociągnęła nosem.
- Och, Jack - rzuciła - to wino chyba skwaśniało, nie wiem dlaczego. Tak mi przykro. Może dlatego, że stało dwa dni przy piecyku. Ostatnie noce były takie zimne..
- Nie ma o czym mówić - uśmiechnął się nieszczerze - mnie też zdarzyło się podać komuś coś w zastępstwie herbaty - dodał - ale to było jeszcze w college`u i o ile pamiętam nie było przypadkowe.
Zabrała szybko kieliszki, butelkę i wylała wszystko do zlewu.
Jack obrócił głowę w lewo i spostrzegł drucianą konstrukcję małego elektrycznego ogrzewacza. Musiał mieć około 10 lat. Wszystko było tu stare mimo, że sam budynek miał może pięć lat. To pewnie kurz, bladość kolorów i słabe światło dawały taki efekt.
Nina wróciła trochę speszona i usiadła w granatowym fotelu z wytartymi oparciami, naprzeciw Jacka. Podkuliła nogi, objęła je rękami, kładąc głowę na kolanach.
Jack przyglądał się małej drewnianej szkatułce, leżącej na małej brązowej komodzie. Miał już zapytać o to gdy dziewczyna spytała:
- Przypomina pozytywkę, co?
- Tak..
- Też tak myślałam, a wiesz co tam jest ?
- Co?
- Zdechłe pająki, muchy i ćmy.
- Co? - spytał Jack - powiedz, że żartujesz !
- "Że żartujesz" - odparła spokojnie.
- W co ty ze mną grasz? - Jack porządnie się wzburzył - mam ·
sprawdzić?!!
- Serio. Właścicielka tej nory zbierała je tam, zamykała jeszcze żywe wkładając je przez specjalnie wywierconą dziurkę. Przez drugą dziurkę przykrytą szybką obserwowała ich zapasy, walkę, a później powolną śmierć.
- Ale, na Boga, dla...
- Wierzysz w Boga ? - przerwała mu szybko.
- Nie.. nie wiem, dawno nie myślałem o tym. Chyba wierzę w Jacka.
Po co, u diabła, ona je zbierała !?! - wykrztusił.
- W diabła też nie wierzysz, Jack? - spytała ze zdziwieniem w głosie - to po co na niego się powołujesz? On tego nie lubi, wierz mi.
Zanim jej odparował, zobaczył, że mówi naprawdę serio.
- Kto nie lubi, do diabła, diabeł?!! - Jack parsknął śmiechem z domieszką goryczy w głosie i złością i dodał - i co do kurwy znaczy ta historia z insektami ??? Zgrywasz się czy co ?
- Jack, uspokój się. Ta staruszka robiła to z dwóch powodów :
pierwszym było poczucie odwetu za przeżycia obozowe w Dachau, gdzie pokrewni doktorowi Mengele robili na niej dziwne eksperymenty. Otóż wtedy wyobrażała sobie wtedy, że ci wszyscy faszyści, naziści i lekarze to nędzne owady, które przybrały postać tymczasowo ludzką. Podzieliła ich według gatunków - stworzyła klasyfikację. To pozwoliło jej przetrwać to wszystko.
Ponieważ przysięgła im zemstę do swych dni ostatnich. Po wojnie zajęła się dezynsekcją i tępiła je z wielkim zaangażowaniem. Chyba najbardziej nienawidziła karaluchy za ich mundurowy lśniący pancerz, przypominający nienaganny strój esesmanów - mówiąc to Nina nie wyrażała żadnych emocji; po prostu zdawała relację.
- Wtedy je tylko tępiła. Powód ich zbierania pojawił się u niej, gdy zainteresowała się kulturami pierwotnymi. Przeczytała w "Reader`s Digest", że wiele plemion zjada swoich wrogów, wierząc, że wzmacnia to ich siłę ducha i ciała. Później wyczytała, że pewien Meksykanin przeżył czterdzieści dni pod zwałami gruzów, w trzęsieniu ziemi, dzięki temu, że zjadał wszelkie żywe i martwe robactwo, które być może czyhało na niego. I wytrzymał mimo braku wody. Naukowcy potwierdzili to dodając, że insekty zawierają wiele cennego białka i niezbędnych pierwiastków jak cynk, mangan, żelazo itd. Od tamtego czasu staruszka zjadała wysuszone już osobniki, albo nieżywe rzucała na rozżarzoną patelnię i prażyła jak popcorn. Potem stworzyła tę "szkatułkę śmierci", tak ją nazywała, aby obserwować walkę o życie tak jak i ją kiedyś obserwowano...Niektóre osobniki żyły długo ciągle zjadając nowe ofiary, były to głównie pająki. Parę z nich miało własne imiona i ...
- Dość! Przestań! W ogóle mnie to nie interesuje. Daję słowo zaraz się porzygam - żachnął się Jack.
Jego skóra zbladła a oczy nie wiadomo co wyrażały - strach czy obrzydzenie.
- Wiesz co? - powiedział już spokojnie - gałki moich oczu mówią mi, że kręcą się tu wokół dłuższy czas nie wiedząc co tu robią, szukają też wyjścia stąd. - Co o tym myślisz?
- Bardzo możliwe, że tak jest, Jack - odrzekła dziewczyna patrząc na swoje paznokcie u stóp bez mrugania powiekami - ale wiesz, wszyscy nie mogą mieć naraz racji...
- A one - kiwnął głową w kierunku jej stóp - czy palce coś ci mówią? - zapytał.
- Pytam je o ciebie, ale nie chcą mówić - odparła ze smutkiem - spójrz jak się wywijają od odpowiedzi.
Jack spojrzał i zobaczył jak szybko poruszają się w górę, dół, na boki. Przez moment pomyślał, że tańczą one taniec, których zasad nigdy poznać nie może, gdyż nie dane mu będzie zaistnieć w ich świecie wyłącznie jako palec.
- Zaraz - zreflektował się - to ty nimi ruszasz!
- Bardzo mi przykro Jack, ale to nieprawda. One żyją własnym życiem. Tak jak twoje gałki. A przy okazji... masz ochotę na loda?
- Loda?... W jakim sensie? - zawahał się nie wiedząc co ma na myśli. Czy to samo co on?
- Jak to jakim? Ach, to.. - zrozumiała - jesteś bezczelny, Jack, ale to mi się podoba. Mam loda z jagodami, zjesz?
- Nie, dzięki.
- Jak chcesz - rzuciła - i wolnym krokiem poszła ku ciemnej kuchni, pozwalając by Jack nasycił oczy.
Wpatrywał się niemo w jej kołyszące, oddalające się biodra, nie uwięzione niczym pod cienką sukienką w kolorze miodu, jakby czekał, że coś się zdarzy z ich właścicielką zanim zniknie mu z pola widzenia.
Czuł się na tyle odprężony, że nie miał ochoty nawet wstać czy pomyszkować po pokoju. Miał niejasne wrażenie, że przed chwilą mówił coś idiotycznego ale nie mógł już przypomnieć co. Czekał na coś i choć jego głodne zwierzę w środku mówiło mu, że chce już mieć ją nagą w ramionach, jego ciało nie potrafiło nic zrobić.
Nina wróciła z różowym lodem w ustach i usiadła w tej samej pozycji z tą różnicą, że stopy z kolanami tworzyły odwróconą literę V.
- Rzeczywiście... To niesamowite - powiedział wpatrując się między jej stopy.
Gdy tak patrzył na jej palce i paznokcie pokryte błyszczącym lakierem, uświadomił sobie nagle, że w każdym z nich mieści się mały móżdżek i stąd ich niezależność; reszta ciała zaś poddaje się ich nakazom. Zachował to jednak dla siebie, nie chcąc komplikować sytuacji.
- Co takiego? - przerwała lizanie.
- Ta historia - zmyślił - skąd wiesz tyle o tej staruszce? - zapytał Jack, chcąc odwrócić swoją i jej uwagę od tego o czym oboje myśleli.
- Z jej zapisek, pełno ich tu wokół - odparła mając oczy zamknięte - kiedyś z nudów je czytałam. Niektóre kawałki są naprawdę poruszające. Choć nie tak jak moje palce, dodała z uśmiechem.
Dopiero teraz zaczął się jej przyglądać. Była dość szczupła ale nie chuda, biust miała średni ale chyba jędrny, nogi miała zgrabne. Włosy sięgały jej do karku i były szare, nie była więc brunetką, raczej szatynką; twarz dość blada z lekko orlim nosem i wąskimi ustami, mogła wyrażać zarówno skromność jak i skłonność do perwersji. Bardzo go pociągała.
Gdy tak siedziała z zamkniętymi oczami, liżąc loda, spojrzał między jej rozsunięte stopy, oparte o siedzenie fotela. Nie miała bielizny. Przełknął ślinę i lekko skrzywił głowę w lewo i dół, by mieć lepszy widok. W pół-ciemności dostrzegł jej płeć ze śladami wilgoci, instynktownie powoli wciągnął powietrze. Tak, to ten zapach, pomyślał, który poczuł gdy wszedł. Zapach znów zaczął drażnić jego nos.
- Czujesz moją cipkę? - spytała zupełnie naturalnie, nie otwierając oczu - wiem, że tak - ciągnęła - Adam nie lubi tego zapachu, a ty?
- Hm, co ja.. - chrząknął Jack zupełnie zaskoczony.
- Wiem, że przyglądałeś się jej przed chwilą - odparła powoli - dlatego się podnieciła, jest taka mokra. Zaspokoisz mnie ustami?
- Ustami? - odparł cicho, dając sobie czas do zastanowienia - wiesz ona jest piękna i w ogóle zapach jest podniecający, ale teraz wolę porozmawiać.
- Naprawdę myślisz, że jest piękna? - spytała - odsuwając sweter i rozchylając uda tak szeroko, że jej gęsto owłosiona i mokra płeć była widoczna w całej okazałości.
- Tak, Boże - wyszeptał podniecony Jack - jest cudowna.
Zabrzęczał dzwonek telefonu.
Jack poderwał się na nogi i rozejrzał wokół. Ledwo mógł ustać na nogach. Kręciło mu się w głowie, jakby ją włożył do pralki i włączył najwyższe obroty.
Dzwonek zadzwonił ponownie. Nina doskoczyła do telefonu.
- Halo? Adam? - jej głos wyrażał lęk i niepokój - Tak - odparła sucho - Fajnie było wczoraj? - spytała automatycznie - W porządku. O której? Teraz?!! - krzyknęła - to niemożliwe!
Słuchała w milczeniu aż jej oczy zrobiły się duże i zimne.
Jack trzymał się ściany. Powoli wracał do siebie. Czuł, że rozumie dlaczego się tu znalazł. Sen... Dawał mu do zrozumienia, że nie można dać się zaskoczyć. Rozejrzał się czujnie po pokoju. W cieniu książek dojrzał wystający kawałek metalu. Zardzewiałe nożyczki. Jest jakiś sposób obrony - pomyślał - zaciskając je prawą ręką, schowaną za plecami. Zimna stal przywróciła mu czujność na krótki moment. Czekał.
- Dobrze, otwieram bramę - powiedziała Nina i odłożyła słuchawkę.
- Jack. On tu jest. Na dole. Tak mi przykro - stwierdziła z przerażeniem w głosie - Masz tu koc, przykryj się nim i połóż za kanapą. Może uda ci się ukryć, rzadko tu zagląda.
Zrobił jak mówiła. Nie kładł się jednak, lecz przykucnął gotów odeprzeć atak rozwścieczonego kochanka. Zamknął oczy. ·
Nina podeszła do drzwi gdy rozległ się dzwonek i miękko nacisnęła klamkę.
Jack odłożył słuchawkę. Nina powiedziała, że już czas.
Czuł się dziwnie. Przed chwilą śniło mu się, że jest w ciemnej piwnicy. Próbuje znaleźć wyjście. Szarpie za klamkę każdych kolejnych drzwi. Dochodzi do ostatnich. Widzi, że są uchylone. Biegnie, otwiera drzwi i wpada wprost w kosmate odnóża ogromnego pająka, który w ułamku sekundy odgryza mu głowę. Jest teraz głową, która widzi śluzowatą, czarną gardziel, śmierdzącą tak ohydnie, że traci przytomność. I jest teraz okiem, obserwującym wijące się biało żółte robaczki, pełzające ku niemu by je zeżreć.
Jack wzdrygnął się na to wspomnienie. Wpadł do łazienki i wyrzygał coś zielonego. Czuł w żołądku tysiące igiełek.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Jack spojrzał w wizjer. Nina. Otworzył.
- Jack, jedźmy już, zaraz będą go szukać jego kumple.
- Kogo? - spytał zdziwiony.
- Jak to kogo? Adama, tego skurwysyna co się nade mną znęcał.
Zaszlachtowałeś go jak świnię.
- Ja? Chyba coś ci odbiło Nina - odpowiedział zmęczonym głosem.
- Jack, nie musiałeś odcinać głowy ani nóg po tym jak wbiłeś mu w mostek nóż po rękojeść. Choć należało mu się po tym co mi robił... Ale całą noc musiałam zmywać krew i strzępy w całym pokoju. Jack, czy ty kiedyś byłeś rzeźnikiem?
- Co? - pytanie wyrwało go z zamyślenia - nie, tak.. pracowałem jakiś czas jako masarz, pięćdziesiąt świń, krów dziennie - pod nóż...
Tamte sny. Były okropne. Przez nie się zwolniłem, choć dobrze płacili. Setki, tysiące par świńskich, krowich, końskich oczu wpatrzonych we mnie. I tak co noc - mówił, patrząc niewidzącym wzrokiem - tysiące wyrwanych, krwawych oczu, żywych. Mówię ci, Nina...
- Chodźmy już Jack, musimy pozbyć się tych walizek. Wpakowałeś go tak sprawnie i szybko - pochwaliła go znów - jakbyś to robił codziennie.
- Jack, ruszaj się, bagażowym też byłeś? - spytała z pewną ironią.
- O której mamy pociąg? - spytał Jack, słysząc coś o walizkach.
- Jaki pociąg? Jack, obudź się wreszcie. Za dwie godziny będziemy w Kanadzie, zapomniałeś?
- Ach tak...liść klonowy, pamiętam - odparł Jack, wspominając swój pierwszy wypad z matką do Vancouver, gdy miał 10 lat i bardzo chciał być hokeistą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz